9.45 a.m. styczeń 2008- mój Chiński przyjaciel przyjechał, żeby odwieść mnie na lotnisko, jeszcze tylko ostatnie sprawdzenie, czy wszystko spakowane...kiedy wpadają Mari i Zibi, żeby się pożegnać. Wspaniale jest mieć całe mnóstwo przyjaciół, a szczególnie wtedy kiedy w popłochu próbuję spakować torbę podręczną. Mój brat delikatnie zasugerował, że już czas wyruszać...W milczeniu zamykam za sobą drzwi samochodu, wiedząc, że ta podróż to spełnienie moich marzeń, a jednocześnie łzy na policzku mojego przyjaciela.
10.15 a.m. wlokąc się przez lotniskowy ambaras, dotarłam na miejsce gdzie szybko wbijam moje nazwisko do maszyny, żeby wydrukować kartę pokładową, raz, drugi, trzeci, nic nie działa- chyba się zapsuła. Biegne do pani obsługującej kolejkę, tłumacząc moje zamieszanie z maszyną, a ona ku mojemu ogromnemu zdziwieniu -z pięknym kanadyjskim akcentem, próbuje mi powiedzieć, że właśnie się spóźniłam na mój lot do Tampy na Florydzie.... i niestety nie mam szans, że polecę tym samolotem!
To jest jedna z histori, które przydarzyły mi się, w moim szalonym podróżniczym życiu. Ale tym razem uśmiechnełam się do mojego Chińskiego przyjaciela, który tak bardzo nie chciał, żebym wyjeżdzała. Zostałam tydzień dłużej w Toronto, moim miejscu na świecie i domu przez 7 lat mojego życia. :) Floryda musiała poczekać ....
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz